>> góry/duże ściany

 >> skały

 

 
 
 
Dwa rowery, miesiąc wakacji i dwie osoby pragnące spędzić ten czas razem – tyle wystarczy, aby wymyślić ciekawy wyjazd. Pomysł zrodził się mniej więcej miesiąc przed wrześniowym wojażem. Pierwotnie zakładaliśmy podróżowanie autostopem, ale później doszliśmy do wniosku, że ciekawiej jednak będzie na dwóch kółkach. Mieliśmy tylko
miesiąc na zrealizowanie naszych planów, więc aby zaoszczędzić czas postanowiliśmy dojechać pociągiem do granicy węgiersko-chorwackiej by dopiero stamtąd rozpocząć penetracje :). Trasa zakładała minimalizacje kosztów, więc już na wstępie odrzuciliśmy wariant podróżowania przez Austrię. Wygrała opcja: Słowacja =>Węgry =>Chorwacja. Oczywiście nie kupowaliśmy biletów w międzynarodowych kasach, ponieważ 400 złotych w jedną stronę pochłonęło by cały nasz fundusz. Plan był taki: dojeżdżamy do granicy na bilecie krajowego przewoźnika, przekraczamy granicę rowerami a po drugiej stronie kupujemy bilet na dalszy odcinek. Pozwoliło to nam na dojechanie do Chorwacji za jakieś 120zl. Po drodze postanowiliśmy zwiedzić Budapeszt.
 
 
Pozytywne wrażenie wywarły na nas strony słowackiego i węgierskiego przewoźnika (obliczenie ceny biletu czy
przeszukiwanie tylko pociągów przystosowanych do przewozu rowerów, czego wtedy na stronie PKP niestety darmo szukaliśmy - na szczęście już się to zmieniło). Strona Kolei Słowackich http://www.zsr.sk jest w całości przetłumaczona na język angielski - kompletny opis zniżek - spółka ta wywarła na mnie wrażenie dobrze zorganizowanej. Węgierskie Koleje Państwowe nieodparcie nasuwaj na myśl rodzime PKP. Nawet podróżowaliśmy w wagonach wyprodukowanych we Wrocławiu. Tylko obsługa pociągu wyjątkowo uprzejma i miła. Co do strony http://www.mav.hu - niestety nie ma wersji angielskiej i trudno szukać informacji o przysługujących zniżkach. Na szczęście wyszukiwanie połączeń jest dostępne po angielsku :). Warto nadmienić, że zniżka po węgiersku to kedwezmeny (panie w okienkach kasowych niestety nie znały "discount" i na Węgrzech Deutch raczej króluje).
   
 
>> Słowacja (364.00 koron słowackich +20.00 za rowery - ok. 40zł na osobę)
Wyruszaliśmy z Łodzi i aby dostać się do przejścia granicznego ze Słowacji w Zwardoniu musieliśmy przesiąść się w Katowicach. Pociąg przekraczał granicę polsko-słowacką i mogliśmy kupić przejściówkę do Skalite u słowackiego konduktora (ok.5zł),ale mając na uwadze złą sławę jaką się otaczają Ci konduktorzy oraz to, że mieliśmy sporo czasu (polowaliśmy na Bathorego, który przejeżdżał dopiero w nocy) wyciągnęliśmy rowery i zafundowaliśmy sobie przejażdżkę. Cenna uwaga: nie bierzcie skrótów do granicy, najlepiej asfaltem - główną drogą .Od granicy do samej stacji w Skalite prowadzi droga przyjemnie pochylona, zjazd zajął nam niespełna 15min. Byliśmy około 19stej, zatem zostało nam jakieś 7h do Bathorego. Mieliśmy wątpliwości czy uda się wstawić rowery, ponieważ w rozkładzie nie widnieje znaczek to zwiastujący. Udaliśmy się więc do kasy zaciągnąć informacji. Bardzo uprzejme (niesamowicie!) panie, które pracują na tej stacji zaproponowały ,że spytają się (i wstawią za nami:))u konduktora, który będzie przejeżdżał wcześniej w stronę Zwardonia aby tam oczekiwać i później przejąć pieczę nad Bathorym. Wiadomo, konduktor w pociągu - niczym król na włościach. Na nasze szczęście konduktor wyraził zgodę, ale podejrzewam, że dał warunek. Z jego późniejszego zdziwienia gdy okazywaliśmy bilety wywnioskowałem, że to on miał nam sprzedać bilety na rowery. Tutaj naprawdę wielkie podziękowania kierujemy w stronę tych poczciwych niewiast, które zlitowały się nad biednymi studentami z Polska. Pewnie słono byśmy zapłacili, bo to przecie nie pociąg do przewozu rowerów itp. A w okolicach Ziliny konduktor dal popis i wezwał policję do jednej pani (Polki zresztą), która zapierała się, że coś mu tam już płaciła, ale chyba za mało mu posmarowała i tyle było z jej wyprawy służbowej. Niestety w Komarno musieliśmy się pożegnać z luksusem.
>> Węgry (ok.2500 forintów z rowerami - ok.40zł na osobę)
Komarom, już na Węgrzech, przywitał nas piękną pogodą i...strasznie dziwnym językiem w kasie. Zniżki na Euro26 niestety nie przejdą. Na peronie język brzmiał podobnie niezrozumiale i oczywiście wsiedliśmy w zły pociąg (co więcej -jadący w przeciwnym kierunku). Swój błąd odkryliśmy dopiero po przesiadce - obserwując te same okolice za oknem. Na szczęście trafiliśmy na dobre połączenie, a słowo Budapest jest raczej kojarzone. W Budapeszcie spędziliśmy cały dzień a wieczorem (ok. 21) udaliśmy się w stronę Balatonu. Wylądowaliśmy w Fityehaz gdzie w holu przespaliśmy pół nocy by wczesnym rankiem złapać pociąg do Nagykanizsa.
 
             
  >> niestety Chorwacja tanim krajem nie jest.. wystarczy powiedzieć, że pączek kosztuje tam około 2,5 zł( no ale trza przyznać, ze lepszy -taki babciny- od naszych i większy:) chleb ok. 5zł, a litr piwa 7zł. Morał z tego taki, że najlepiej duuuuże zakupy zrobić w kraju ojczystym:) Tym który nie chce się tachać kilogramów klusek i sosów w proszku pragnę powiedzieć iż sieć sklepów jest dobrze rozwinięta ;) a my szczególnie pragniemy polecić sieć sklepów "Kunzum"- takie pomniejsze markety- ceny są tam naprawdę przystępne:)

>> waluta w Chorwacji jest kuna, te mniejsze to lipy.. można w większych miastach, jak również przy granicy wymienić złotówki na kuny, ale wersja złotówki - euro - kuny jest o wiele bardziej opłacalna a z dostępnością kantorów problemu nie ma:)

>> choć wydawałoby się że jest to kraj prawdziwie europejski to do unii jeszcze nie należy, wiec nie zapomnijcie paszportów:)

>> język - ogólnie można się dogadać po polsku. w informacjach turystycznych nie ma problemy by zasięgnąć informacji w języku angielskim, jednak duża część, szczególnie w nadmorskich miejscowościach,preferuje niemiecki. Przydają się rozmówki (takie podstawowe ) ułatwia to komunikacje z mniej wykształconymi babinkami w wiejskich sklepach;)
 
>> w każdym mieście uważanym za atrakcyjne znajduje się informacja turystyczna, dobrze wyposażona w mapki, foldery a nawet małe przewodniczki z trasami rowerowymi :) warto do nich zajrzeć!!

>> Chorwacja to również wyspy, przepiękne i malownicze.. dostać się na nie można oczywiście promem, tylko na nieliczne np. Krk prowadzi most - oczywiście płatny ( ale nie dla rowerów:) o ceny promów można się dowiedzieć w informacji turystycznej, niestety za rowery wnosi się dodatkowa opłatę. dokładne info możecie znaleźć na:
http://www.jadrolinija.hr lub http://www.rapska-plovidba.hr

>> kolej - jest i do tego dobrze, ba świetnie zorganizowana, niestety droga i dojeżdża tylko do Splitu, a do tego nie można przewozić rowerów (wiec na nic nam były zniżki na euro26)

>> ludzie.. bardzo sympatyczni, pomagają wydostać się z Zagrzebia, pozwolą rozbić się koło domu gdy noc złapie w samym środku cywilizacji i jeszcze śliwkami poczęstują:) no i babinki :) oferujące wyśmienite wino domowej produkcji (1,5l 15-20 kun) i rakije - aromatyczna wódkę z dodatkiem fig, ziół lub inny darów natury (1l 40 kun)

>> woda - nad Adriatykiem jest z nią kiepsko.. ale w górach roi się od starych, pamiętających jeszcze czasy cesarstwa źródełek

>> noclegi oczywiście na dziko:) można i na kempingach, w pensjonatach i hotelikach.. tylko po co?? jak tyle pięknych pól, łączek, czy dzikich plaż wkoło:)

Varazdin - znajduje się zaraz za granicą z Węgrami (jakieś 60km). Piękne i niezwykle urokliwe miasto, wprost ociekające barokowymi kamieniczkami i kościółkami + zamek oczywiście.
Rab - główne miasto wyspy Rab. Stare miasto to trzy ulice ( górna, środkowa i dolna:) położone na cyplu. A przy nich kamienice, restauracje, kafejki, lodziarnie i kościoły - warto poświęcić temu miastu trochę więcej czasu i zobaczyć jak wygląda po zmierzchu:)
Vrbnik - zgodnie okrzyknęliśmy to miasteczko najpiękniejszym jakie udało nam się w Chorwacji obaczyć!!! malutkie.. położone na 26 metrowej skarpie. z jednej strony otoczone morzem, a z drugiej winnicami. Wąziutkie uliczki z kamienia, niezwykle ciepli ludzie i górująca nad wszystkim wieża kościoła - robi klimat:) Fakt, że większość mieszkańców żyje z winiarstwa, sprawie że jest to miejsce autentyczne.. "niepodszykowane" pod niemieckich i włoskich turystów.
Zagrzeb - jak na stolice przystało ogromne miasto, wyjechać z niego graniczy z cudem niemalże, ale mimo wszystko warto je zobaczyć!!
     
Ruszyliśmy z Nagykanizsa na Węgrzech, a granice przekroczyliśmy w Latenye. Po dobie na Węgrzech niemal rzuciliśmy się na szyje chorwackiemu celnikowi,
który przywitał nas znajomo brzmiącym "dobry dzien":) Nie czekając, spożyliśmy śniadanko i ruszyliśmy na spotkanie przygodzie!!! jeździliśmy raczej mało uczęszczanymi drogami krajowymi, nie dane nam było zobaczyć jak wyglądają chorwackie szlaki rowerowe :( Pierwszym celem jaki sobie wyznaczyliśmy był Zagrzeb. droga do niego wiodła przez niewielkie wzniesienia i urokliwe miasteczka (Cekovec, Varazdin). Dotarłszy do stolicy postanowiliśmy szybko dojechać do morza, a dokładnie do Sinej. Po kilku drobnych naprawach ruszyliśmy czym prędzej na spotkanie z Adriatykiem:), niestety po drodze były góry i przełęcz Kapela, która dała nam się we znaki. Dalej już było z górki:), drugiej przełęczy prawie nie zauważyliśmy i szybciutko znaleźliśmy się na "adrietykostradzie" - drodze biegnącej wzdłuż całego wybrzeża, nie posiadającej barierek odgradzających od przepaści, ale za to obfitującej w samochody, autokary i szalonych posiadaczy przyczep kempingowych - gwarancja niezapomnianych przeżyć :)

Z Sinej udaliśmy się na południe do Jabłonak skąd promem na wyspę Rab, a z wyspy Rab na wyspę Krk. Poszwendaliśmy się trochę po tej urokliwej wysepce i już drogą "mostową" powróciliśmy na stały ląd. Rozpoczęliśmy drogę powrotną. Przedostaliśmy się przez góry do Dalnice dalej do Karlovac. A dalej do granicy już tą samą droga co poprzednio Zagrzeb - Varazdin - Latenye - Nagykanizsa. Z tym ,że po drodze zahaczyliśmy o "chorwacką Częstochowę" - Marije Bistrice.

>> Zapraszamy do FotoGalerii




© Gabrysia & Grzegorz (G&G) 2005